08 listopada 2003, 16:00
co noc wychodze na opustoszale ulice w poszukiwaniu kogos, kto osmieli sie zwrocic moja uwage... co noc z dzika satysfakcja zachodze jakiegos nieszczesnika od tylu, wbijam szpony w jego ramiona, moje kly zanurzaja sie w jego szyi a w ustach czuje cieply smak krwi... nie dlatego, ze chce go zabic, choc czasem i to sie zdarza, kiedy jego sily przecenie... nie moge sie tez usprawiedliwic niezbednoscia mojego dzialania... trzymajac go w rekach i pijac jego krew czuje jak wypelnia mnie jego cieplo, jego zycie...i wtedy zyje prawdziwym, choc nie swoim zyciem...czuje emocje tak silne, ze niemal rozsadzaja moje zyly... strach, nienawisc, rozpacz... i ciesze sie nimi, bo je czuje, bo potrafie je rozroznic, nazwac...i ta ogromna siBa, pragnienie przetrwania, ktora z niego czerpe, bo nie mam wlasnej...i kiedy pozniej mdleje na mych ramionach, kiedy jest bezwladny jak lalka czuje niechec do samej siebie, czasem wrecz nienawisc, i smutek pomieszany z jakas dziwna czuloscia...tlumaczy mnie wiec tylko pragnienie tego ciepla, emocji, zycia... to dla nich skazuje sie na wieczne potepienie... a poza tym uwielbiam smak krwi...